czwartek, 29 listopada 2012

Wychowanie


Myśląc o wychowaniu dzieci, szczególnie porównując swoje wyobrażenie o ich wychowywaniu z czasów zanim je mieliśmy i sytuację obecną, uświadomiłam sobie pewien dylemat. Czy ktoś jeszcze stawia na pierwszym miejscu wychowanie syna/córki na, jak to się zwykło mówić „p o r z ą d n e g o człowieka”? Podejście takie zakłada skierowanie głównego wysiłku na wpojenie wartości i zasad. Tak, czy inaczej przez nas rozumianego kodeksu etycznego, mającego zastosowanie w szczególności w relacjach międzyludzkich. Oczywiście nikt rozsądny i próbujący samemu kierować się w życiu ogólnie pojętą moralnością, nie odrzuci tego elementu jako ważnej do przekazania dzieciom treści. Ale czy jest to priorytet, rzecz najważniejsza?
Czy odpowiadając sobie na pytanie, jak chcemy wychować nasze dzieciaki, jaki przygotować im bagaż narzędzi potrzebnych do wejścia w samodzielne, dorosłe życie, nie dochodzimy raczej do wniosku, że przede wszystkim zależy nam na tym, aby „umiały sobie poradzić”? Czy nie koncentrujemy się na zadaniu, aby ich przypadkiem naszymi działaniami w procesie wychowania nie ograniczyć, nie zahamować, nie „uszkodzić” ich kruchej psychiki, aby mogły w sposób naturalny i niezakłócony, harmonijnie rozwijać swoją siłę, swoje zdolności? 
Sama łapię się na tym, że patrząc na swoje dzieci chciałabym, żeby były silne, pewne siebie, wolne, niezależne, kreatywne i szczęśliwe. A chwilę potem myślę, i dobre, dobre też, rzecz jasna…
Czyż nie jest to znak naszych czasów? Jedna z przyczyn tworzenia się społeczeństwa indywidualistów nastawionych na rozwój osobisty, na zaspakajanie raczej własnych potrzeb, niż myślących o dobru drugiego człowieka i grupy?

środa, 28 listopada 2012

Where children sleep





Czy można sobie wyobrazić dla naszych dzieci w dzisiejszych czasach lepszą lekturę szkolną (choć nie do końca do czytania)? Myślę, że chcąc kształtować wrażliwość i budować zrozumienie świata u dzisiejszych uczniów podstawówki naprawdę trzeba czegoś więcej, niż „Krzyżacy”, czy „Antek”…
Warto obejrzeć te zdjęcia, naprawdę warto (Where children sleep).


wtorek, 20 listopada 2012

piątek, 16 listopada 2012

Kulturalnie rozwiązujemy konflikty!



Na razie realizacja wytycznych na gruncie domowym oscyluje między 10 a 15 procent, ale przynajmniej znamy standardy, do których dążymy!

środa, 14 listopada 2012

Lancz przedszkolaka

- Mamusiu, cy mozemy dziś zlobić na obiad lancz? - spytał elegancko Jaś przychodząc do kuchni, po której miotałam się desperacko, próbując zrobić na szybko coś do jedzenia. Wszystko świetnie, tyle że chwilę później, patrząc na swój talerz, a na nim makaron z sałatką, Jaś zrobił nam dziką awanturę, że przecież miał być lancz, nie to coś. Niestety nie udało nam się ustalić, co pod tym pojęciem rozumiał, próby tłumaczenia samego słowa na język polski nie zostały przyjęte do wiadomości, sprawa skończyła się pogodzeniem naszego biedactwa z losem, że lanczu nie będzie, tylko makaron.

Niestety procedura powtarza się często. Obiadek w przedszkolu o 12.00 nie załatwia kwestii głównego posiłku dnia, a jednocześnie dzieci karmione o 14.00 słodkim byle-czym, po powrocie do domu o 16-17.00 apetytu na porządny, domowy posiłek niestety najczęściej nie mają... 

Kwestia podwieczorków w przedszkolu doprowadza nas do furii. Zwłaszcza, że na tablicy ogłoszeń, notorycznie wisi piramida zdrowego żywienia i zalecenia dla rodziców, jak swoje dzieci odżywiać, żeby wypracowywać dobre nawyki od maleńkości. To naprawdę szczyt hipokryzji, skoro bazą przedszkolnego żywienia jest triada biała mąka-cukier-tłuszcz, a pani dyrektor rozkłada ręce, że nie ma rady, skoro stawka dzienna 5,50 zł. Nic się na to poradzić nie da, musi byc tanio i kropka. A tanio to na biało i na słodko. Czytając pewien artykuł na portalu GAZETY (Slodka_breja__bula_i_krakersy) można dojść do wniosku, że problem jest powszechny, ale w zasadzie to tylko złość pogłębia...

Dowód frustracji nr 1:



Dodam tylko, że jak jest jabłko, to każde dziecko dostaje jedną ćwiartkę bez skóry, jak są ciastka, dziecko może spokojnie wsunąć talerzyk kruchych, najtańszych gniotów na tłuszczach trans, jak są płatki kukurydziane, to są płatki z cukrem, jak herbata to słodzona, jak jogurt owocowy, to ...wiadomo... Bułki maślanej z masłem, wafelków, czy placków ziemniaczanych ze śmietaną nie ma nawet co komentować...

poniedziałek, 12 listopada 2012

Wolnoć Tomku w swoim blogdomku (czyli ponownie o butach)




W pełni uzasadnione jest nazwanie tego czystym wariactwem. Po raz kolejny (tu po raz pierwszy), zamiast bez wahania wyrzucić znoszone buty do śmieci, stawiam im niniejszym mały pomniczek. Jak tego jednakże nie robić, skoro historia tej pary jest historią szczególną (szczególną subiektywnie dla mnie, rzecz jasna, ale: "wolnoć Tomku, w swoim blogdomku", czyż nie?). 

To pierwsza para butów kupiona przez nas dla dzieci, ever. Ach, ileż to kosztowało zachodu, przeczytanych poradników, wywiadu wśród lekarzy, znajomych, pre-wizyt w sklepach, analizy oferty rynkowej, itp. Wiecie - dylematy młodych rodziców robiących coś po raz pierwszy. Kupno pierwszych butów dla rozpoczynającego naukę chodzenia berbecia było rzeczą trudną, odpowiedzialną i o mało nas nie przerosło. Podjęta po długich analizach decyzja okazała się udana, a każda następna para to była już coraz łatwiejsza bułka z masłem.

Wybaczcie więc tanie sentymenty, ale kiedy znoszone najpierw trochę przez Jasia, potem do reszty przez Hanię, te pierwsze, najpierwsze buciki mam wreszcie ostatecznie wyrzucić, drobne ukłucie wzruszenia każe mi się nad nimi choć na chwilę zatrzymać. Tak jak chcę zatrzymać wspomnienie ich pierwszych, najpierw nieporadnych, a potem coraz śmielszych i śmielszych kroków. Nauka chodzenia w symboliczny sposób uosabia proces usamodzielniania, odrywania się od nas małej osóbki. A niepotrzebne już butki, które tej nauce dzielnie służyły, zasługują przynajmniej na pamiątkową fotkę.
















poniedziałek, 5 listopada 2012

Mazenie Jasia



- Zawse mazyłem, zeby mieć pieniondze - powiedział Jaś wrzucając złotówkę do nowej (własnoręcznie pomalowanej) skarbonki.
- I to mazenie się spełniło - dodał jeszcze, z lubością przytulając skarbonkowego słonika.