poniedziałek, 12 listopada 2012

Wolnoć Tomku w swoim blogdomku (czyli ponownie o butach)




W pełni uzasadnione jest nazwanie tego czystym wariactwem. Po raz kolejny (tu po raz pierwszy), zamiast bez wahania wyrzucić znoszone buty do śmieci, stawiam im niniejszym mały pomniczek. Jak tego jednakże nie robić, skoro historia tej pary jest historią szczególną (szczególną subiektywnie dla mnie, rzecz jasna, ale: "wolnoć Tomku, w swoim blogdomku", czyż nie?). 

To pierwsza para butów kupiona przez nas dla dzieci, ever. Ach, ileż to kosztowało zachodu, przeczytanych poradników, wywiadu wśród lekarzy, znajomych, pre-wizyt w sklepach, analizy oferty rynkowej, itp. Wiecie - dylematy młodych rodziców robiących coś po raz pierwszy. Kupno pierwszych butów dla rozpoczynającego naukę chodzenia berbecia było rzeczą trudną, odpowiedzialną i o mało nas nie przerosło. Podjęta po długich analizach decyzja okazała się udana, a każda następna para to była już coraz łatwiejsza bułka z masłem.

Wybaczcie więc tanie sentymenty, ale kiedy znoszone najpierw trochę przez Jasia, potem do reszty przez Hanię, te pierwsze, najpierwsze buciki mam wreszcie ostatecznie wyrzucić, drobne ukłucie wzruszenia każe mi się nad nimi choć na chwilę zatrzymać. Tak jak chcę zatrzymać wspomnienie ich pierwszych, najpierw nieporadnych, a potem coraz śmielszych i śmielszych kroków. Nauka chodzenia w symboliczny sposób uosabia proces usamodzielniania, odrywania się od nas małej osóbki. A niepotrzebne już butki, które tej nauce dzielnie służyły, zasługują przynajmniej na pamiątkową fotkę.
















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz