środa, 14 listopada 2012

Lancz przedszkolaka

- Mamusiu, cy mozemy dziś zlobić na obiad lancz? - spytał elegancko Jaś przychodząc do kuchni, po której miotałam się desperacko, próbując zrobić na szybko coś do jedzenia. Wszystko świetnie, tyle że chwilę później, patrząc na swój talerz, a na nim makaron z sałatką, Jaś zrobił nam dziką awanturę, że przecież miał być lancz, nie to coś. Niestety nie udało nam się ustalić, co pod tym pojęciem rozumiał, próby tłumaczenia samego słowa na język polski nie zostały przyjęte do wiadomości, sprawa skończyła się pogodzeniem naszego biedactwa z losem, że lanczu nie będzie, tylko makaron.

Niestety procedura powtarza się często. Obiadek w przedszkolu o 12.00 nie załatwia kwestii głównego posiłku dnia, a jednocześnie dzieci karmione o 14.00 słodkim byle-czym, po powrocie do domu o 16-17.00 apetytu na porządny, domowy posiłek niestety najczęściej nie mają... 

Kwestia podwieczorków w przedszkolu doprowadza nas do furii. Zwłaszcza, że na tablicy ogłoszeń, notorycznie wisi piramida zdrowego żywienia i zalecenia dla rodziców, jak swoje dzieci odżywiać, żeby wypracowywać dobre nawyki od maleńkości. To naprawdę szczyt hipokryzji, skoro bazą przedszkolnego żywienia jest triada biała mąka-cukier-tłuszcz, a pani dyrektor rozkłada ręce, że nie ma rady, skoro stawka dzienna 5,50 zł. Nic się na to poradzić nie da, musi byc tanio i kropka. A tanio to na biało i na słodko. Czytając pewien artykuł na portalu GAZETY (Slodka_breja__bula_i_krakersy) można dojść do wniosku, że problem jest powszechny, ale w zasadzie to tylko złość pogłębia...

Dowód frustracji nr 1:



Dodam tylko, że jak jest jabłko, to każde dziecko dostaje jedną ćwiartkę bez skóry, jak są ciastka, dziecko może spokojnie wsunąć talerzyk kruchych, najtańszych gniotów na tłuszczach trans, jak są płatki kukurydziane, to są płatki z cukrem, jak herbata to słodzona, jak jogurt owocowy, to ...wiadomo... Bułki maślanej z masłem, wafelków, czy placków ziemniaczanych ze śmietaną nie ma nawet co komentować...

2 komentarze:

  1. Och! doskonale Cię rozumiem. Próba przeciwstawienia się temu zjawisku jest jak walka z wiatrakami; niczego nie osiągniesz, a będziesz powszechnie uważana za waryjatkę :| jak ja :P
    Mam to samo z moim starszym alergikiem... przy każdej okazji ciasteczka i cukierki... Dziś właśnie byłam na wywiadówce: na mikołajki idą do kina; głosy mam: "no, ale przeciez I TAK TRZEBA im jeszcze kupić chociaż po batoniku!!!" wrrrrrrr!
    Łączę się we wnerwie i bulwersacji!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za wsparcie, brummig. Żeby się dodatkowo nie nakręcać nie wspomniałam o dawaniu dzieciom na pocieszenie czekoladki, bo im tęskno za mamusią i tatusiem, o paczkach okolicznościowych złożonych (tylko i wyłącznie) z pakietu batonów, lizaków i innych dziwnych, najczęściej kolorowych rzeczy do jedzenia, których nawet nie znamy...
      No a alergia to temat rzeka, dodam tylko: jesteśmy na pierwszym spotkaniu organizacyjnym w przedszkolu, tłumaczymy pani Irence przemiłej, że dziecko ma skazę białkową, czyli bez nabiału, jajek, itp., no szczególnie żeby nie pił mleka. "Ale kakałko może?" - pani Irenka (zwana odtąd Kakaoirenką) na to. Ręce nam opadły, i wszystko nam opadło.. :-) Waryjatki, łączmy się, podsumowując :)

      Usuń