czwartek, 27 września 2012

Dać strzelać?




Urocze zdjęcie, prawda? 

Patrzę na nie i czuję się naprawdę nieswojo. Trudno, żeby było inaczej. Jesteśmy do tego stopnia przerażeni współczesnym światem z jego łatwym dostępem do broni, ciągłymi wojnami, atakami terrorystycznymi, strzelaninami w szkołach i na ulicach, że widok dziecka z największą radością udającego strzelanie, budzi natychmiastowy dyskomfort i niepokój.  Przez ostatni rok był to dla nas ciężki dylemat. Czy pozwolić trzyletniemu chłopcu, który oszalał na punkcie takiej zabawy, strzelać do woli? 

U Jasia przybrało to naprawdę poważne rozmiary. Żadna z jego wcześniejszych fascynacji (remont, motory, piraci) nie była tak silna, długotrwała i nie zdominowała tak bardzo pozostałych zainteresowań. Zaczęło się od obserwacji starszych chłopaków w przedszkolu i chwyciło niemiłosiernie. Tak jakby padło na podatny grunt, bez żadnych dodatkowych podniet w postaci bajek, filmów, czy nie daj Boże, gier, w których ktokolwiek, czymkolwiek by strzelał. Jaś sam z siebie uznał, że jest to najbardziej naturalna rzecz na świecie i najlepsza zabawa.

Przez kilka pierwszych miesięcy trwaliśmy w absolutnej pewności, że żadnej zabawki imitującej broń nie kupimy. Byliśmy przeciw. A Jaś w tym czasie budował gnaty z klocków duplo (zanim się sam nie nauczył, gnębił o to wszystkich dorosłych), zbierał każdy patyk o odpowiednim kształcie, używał długopisów, odpowiednio ukształtowanych narzędzi, ekierek, w kształt pistoletu obgryzał kanapki. Robił groźne miny i strzelał, strzelał, strzelał. 










W końcu dostał w prezencie (jeszcze nie od nas) rewolwer ze strojem kowboja i był to chyba najszczęśliwszy dzień w jego życiu. A my w tym momencie zaczęliśmy się trochę łamać. Dostosowując się do realiów, przyjęliśmy strategię – niech strzela z zabawkowej broni, nie wolno mu jednak mierzyć do ludzi i zwierząt, a jednocześnie będziemy tłumaczyć, tłumaczyć, tłumaczyć, że broń i strzelanie są złem, gdy wykorzystywane są do złych celów. Oczywiście niepokój, do czego to prowadzi, w co może przerodzić się ta fascynacja (zwłaszcza gdy Jaś dorośnie do komputera), nadal nas nie opuszczał. 

W końcu przestaliśmy jednak zwracać aż taką uwagę (i oblewać się rumieńcem wstydu) na komentarze i wzrok oburzonych osób postronnych (jak pewnej wyjątkowo wstrząśniętej pani, która z bezbrzeżnym zdumieniem zauważyła, że mały upiorny chłopaczek strzela do niej z atrapy pistoletu z okna jadącego na drugim pasie samochodu - przepraszamy!!!), kupiliśmy nawet Jasiowi pistolety na wodę i zaczęliśmy uczyć mierzenia do celu.  Przecież można spokojnie powiedzieć, że chłopcy bawią się tak od zawsze.






Może i się bawią, ale co z tego, skoro dyskomfort w zderzeniu ze zjawiskiem, którego zupełnie nie mogliśmy powstrzymać, pozostał? Czy dla zasady nie powinno się było tego od samego początku zabronić?
Pewnie tak byśmy się  nadal martwili, ale mniej więcej miesiąc temu, równie nieoczekiwanie jak zaczął, Jaś strzelać p r z e s t a ł. Nadeszła era lego i wszelkich skomplikowanych technicznie zabawek, a pistolet spoczął w pudle z zabawkami. I tylko Hania czasem go wyciąga, robi wesolutką minkę i mierząc prosto we mnie krzyczy głośno „ciu! ciu! ciu!”… Ale to już zupełnie inna historia...  







2 komentarze:

  1. Świetny wpis!!!
    Warto też dodać, że Jasio - mimo iż przestał strzelać - pozostał na orbicie walk i wojen, bo wszelkie możliwe ludziki (Lego, Playmobil), które są w domu, generalnie ze sobą walczą... Mieczami, pistoletami, i czym tam tylko się da. Widać ma chłopak potrzebę zdrowej, męskiej, brutalnej rywalizacji ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Że męskiej i brutalnej, to owszem, ale czy ZDROWEJ??? Jako kobieta mówię NIE, a jednocześnie widzę wyraźnie, że chyba rzeczywiście CHŁOPCY TAK MAJĄ......

    OdpowiedzUsuń