Bycie rodzicem nie jest łatwe. Z różnych
względów to piekielnie trudna sprawa. Chyba nie ma osoby , która mogłaby
szczerze powiedzieć, że to bułka z masłem, najprostsza, bo najnaturalniejsza
rzecz na świecie. Jakoś tak się zawsze składa, że te najprostsze, bo niby zgodne
z naszą naturą rzeczy, okazują się niewyobrażalnie trudne.
Tak, ale... Podobno człowiek potrzebuje
bliskości z drugą osobą najbardziej na świecie. Bez zaspokojenia atawistycznej
potrzeby dotyku, czułości, kontaktu nie może rozwijać się w pełni harmonijnie.
A dzieci to fala czułości, nieustający dotyk, ciągły kontakt. Wiem doskonale, że z książkowego punktu
widzenia popełniam błąd pozwalając Hani tak zasypiać – regularnie zjeżdża ze
swojego łóżeczka prosto na mnie, leżącą obok na podłodze, wtula głowę w moją
szyję i po chwili spokojnie śpi – co z tego, że uczę ją złych nawyków, do
czegoś przyzwyczajam, skoro to jeden z najprzyjemniejszych momentów dnia?
Fizyczna bliskość dziecka, jego zapach, dotyk skóry, jest jak lekarstwo na całe
zło świata. Potrzebuje tego zwłaszcza bezbronny maluch, żeby poczuć się
bezpiecznie i pewnie, ale dla nas, dorosłych, wartość i korzyść płynąca z tej
bliskości jest zupełnie porównywalna. Nie mogę zrozumieć, jak w niedalekiej przeszłości całe pokolenia rodziców, w imię założonych przez siebie
zasad wychowawczych mogły swoje dzieci, a przede wszystkim siebie, siebie!,
tego pozbawiać… Kiedy slyszę różne poglądy z gatunku „zimny wychów”, ciarki
przechodzą mi po plecach. Spokojny oddech dziecka w naszych ramionach, jego
skóra przy naszej skórze, dotyk małej rączki w dłoni – jak można by chcieć specjalnie
i z premedytacją pozbawiać się w życiu chwil autentycznego szczęścia, o które
przecież łatwo nie jest?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz